Wednesday, September 14, 2011

ministerstwo śmiesznych słów

W Belfaście znalazłam się dzięki unijnemu programowi o nikomu nic nie mówiącej nazwie Grundtvig. Grundtvig to jedna z 4 części programu "Uczenie się przez całe życie". Najbardziej znanego Erasmusa nikomu nie trzeba przedstawiać, ale na Erasmusie unia na szczęscie się nie kończy. Są asystentury Grundtviga, praktyki Leonardo, asystentury Comeniusa, warsztaty zagraniczne, job shadowingi, wolontariaty seniorów.

Z jakiegoś powodu, i nie jest to tylko polski problem, niewiele osób zdaje sobie sprawę z ilości projektów, kursów i wyjazdów z których można skorzystać, przy finansowym wkładzie własnym równym 0. Powodów jest kilka, można zarzucać ludziom bierność, lenistwo i brak inicjatywy. Wydaje mi się jednak, że problem leży zupełnie gdzie indziej. Od roku mam do czynienia z projektami unijnymi, w ramach programów Kapitał Ludzki i Uczenie się przez całe życie. Od początku moją uwagę zwróciły dwa problemy: przejrzystość stron komisji europejskiej, czy raczej jej brak i język projektów unijnych, który odstrasza nawet najwytrwalszych. Pierwszy problem da się wytłumaczyć nadmiarem informacji i zawiłością unijnych przepisów; można przyjąć, że naprawdę nie dało się inaczej. Jednak już terminy z unijnego słownika są dowodem na wyjątkową finezję i kreatywność autorów. Od zawsze zastanawiałam się nad tym, czy to jest celowy zabieg, stosowany w celu uzyskania symbolicznej przewagi nad ewentualnymi "beneficjentami programów" którzy muszą zastanowić się czy spełniają "kryteria strategiczne" zanim zaczną ubiegać się o dofinansowanie na pokrycie "kosztów kwalifikowalnych"? Czy jest to po prostu efekt wyjątkowej bezmyślności? Jako osoba pracująca 'w branży' często mam ochotę cytować Tomasza Lisa pochylającego się nad mapą dróg w TVN24: "skąd ci biedni ludzie mają to zrozumieć, skoro ja z tego nic nie rozumiem?"

Najbardziej zdumiewa to w programach typu Kapitał Ludzki, który działa m. in. w obszarach: "zatrudnienie, edukacja, integracja społeczna" i ma na celu "wzrost zatrudnienia i spójności społecznej". W praktyce więc, pownien obejmować wsparciem ludzi, którzy w jakiś sposób zostali wykluczeni społecznie/ekonomicznie/ kulturowo i raczej nie kończyli prawa na UJ lub ekonomii na SGH. I teraz proszę wytłumaczyć długotrwale bezrobotnej osobie po 50-tce że "koszty poniesione przez Beneficjenta pomocy w ramach inwestycji nie mogą być uznane za kwalifikowalne, gdyż nie stanowią środków trwałych, a zatem nie są objęte wsparciem"

Kluczowym pytaniem jest tutaj: jak można realizować politykę spójności społecznej, używając języka którego adresaci tej polityki nie rozumieją? I czy w takim razie programy które w teorii mają wspierać integrację, nie są kolejną cegłą w murze między tymi którzy mają wiedzę, a tymi którzy zdani są na firmy konsultingowe?

2 comments:

  1. Idealnie opisałaś problem. Zgadzam się w stu procentach. Sama zaczynając pracę z programami unijnymi rwałam sobie włosy z głowy. Miałam w planach umieścić podobny wpis na moim blogu, ale - jeśli pozwolisz - umieszczę na nim po prostu linka do Twojego wpisu. Pozdrawiam

    ReplyDelete
  2. Dziękuję za komentarz :) Jeśli znajdzie się gdzieś link do wpisu, będzie mi bardzo miło :)
    Zajrzałam też do Ciebie, gratuluję dofinansowania i zazdroszczę trochę że wszystko jeszcze przed Tobą :)

    ReplyDelete