Tuesday, September 20, 2011

co ja tutaj robię?

Na pytanie co właściwie robię w Belfaście najprościej byłoby odpowiedzieć: próbuję zdiagnozować problemy Polaków mieszkających na interfejsach. Ładnie to brzmi, ale niewiele wyjaśnia. Więc o co właściwie chodzi?

W Polsce o Irlandii Północnej mówi się raz do roku. W okolicach 12 lipca media chętnie serwują zdjęcia budynków w ogniu i agresywnych mężczyzn w kapturach przerzucających  się nawzajem butelkami z benzyną. Można do tego dorzucić jeszcze kilkunastometrowe ogniska, płonące flagi i materiał na pierwszą stronę z głowy. Mieszkając w Polsce, możnaby odnieść wrażenie, że konflikt katolicko-protestancki w Belfaście polega na corocznych podwórkowych rozgrywkach znudzonych dzieciaków. Kiedy dowiedziałam się w czerwcu, że dostałam pracę w Belfast Interface Project, myślałam dokładnie tak samo. Od miesiąca przekonuje się że to nie jest tak proste jakby się mogło wydawać.

W Belfaście wystarczy się przedstawić, żeby zdradzić się z tym, po której stronie muru się stoi. Jeśli masz na imię Sean, z pewnością jesteś katolickim, republikańskim, nacjonalistą. Jeżeli imię pozostawia wątpliwości, wystarczy zapytać gdzie zdawałeś maturę. Szkoły integracyjne to na razie nowość. Ulica na której mieszkasz, bar do którego chodzisz, drużyna której kibicujesz, wszystko to jasno wskazuje kim jesteś.

Problem pojawia się gdy do Belfastu trafiasz z zewnątrz. Jeśli przyjeżdżasz z Polski szansa że jesteś katolikiem wynosi 96%. I masz prawo nie wiedzieć że w Belfaście istnieją dzielnice wyłącznie protestanckie. Nikt ci nie powiedział że wysłanie dziecka do protestanckiej szkoły w koszulce z logo F.C. Celtic nie jest najlepszym pomysłem. Również nie musisz wiedzieć, że znaczna część miasta składa się z posegregowanych osiedli, na których mieszkają wyłącznie katolicy, lub wyłącznie protestanci. Pomiędzy nimi znajdują się wysokie mury otoczone drutem kolczastym, bramy i ogrodzenia. Te właśnie obszary, miejscowi nazywają interfejsami. I to właśnie niektóre interfejsy są miejscami gdzie ‘nikt o zdrowych zmysłach nie chodzi nocą ani nawet za dnia’ Takich miejsc jest około czterdziestu. Dokładnie można je obejrzeć tutaj: http://www.belfastinterfaceproject.org/interface%20map.html



Na terenie miasta działa mnóstwo organizacji zajmujących się utrzymywaniem pokoju na interfejsach. Belfast Interface Project jest jedyną organizacją, która chciałaby pomóc również mniejszości polskiej mieszkającej w obszarach zagrożonych konfliktem. I tu pojawiam się ja :)

Wednesday, September 14, 2011

ministerstwo śmiesznych słów

W Belfaście znalazłam się dzięki unijnemu programowi o nikomu nic nie mówiącej nazwie Grundtvig. Grundtvig to jedna z 4 części programu "Uczenie się przez całe życie". Najbardziej znanego Erasmusa nikomu nie trzeba przedstawiać, ale na Erasmusie unia na szczęscie się nie kończy. Są asystentury Grundtviga, praktyki Leonardo, asystentury Comeniusa, warsztaty zagraniczne, job shadowingi, wolontariaty seniorów.

Z jakiegoś powodu, i nie jest to tylko polski problem, niewiele osób zdaje sobie sprawę z ilości projektów, kursów i wyjazdów z których można skorzystać, przy finansowym wkładzie własnym równym 0. Powodów jest kilka, można zarzucać ludziom bierność, lenistwo i brak inicjatywy. Wydaje mi się jednak, że problem leży zupełnie gdzie indziej. Od roku mam do czynienia z projektami unijnymi, w ramach programów Kapitał Ludzki i Uczenie się przez całe życie. Od początku moją uwagę zwróciły dwa problemy: przejrzystość stron komisji europejskiej, czy raczej jej brak i język projektów unijnych, który odstrasza nawet najwytrwalszych. Pierwszy problem da się wytłumaczyć nadmiarem informacji i zawiłością unijnych przepisów; można przyjąć, że naprawdę nie dało się inaczej. Jednak już terminy z unijnego słownika są dowodem na wyjątkową finezję i kreatywność autorów. Od zawsze zastanawiałam się nad tym, czy to jest celowy zabieg, stosowany w celu uzyskania symbolicznej przewagi nad ewentualnymi "beneficjentami programów" którzy muszą zastanowić się czy spełniają "kryteria strategiczne" zanim zaczną ubiegać się o dofinansowanie na pokrycie "kosztów kwalifikowalnych"? Czy jest to po prostu efekt wyjątkowej bezmyślności? Jako osoba pracująca 'w branży' często mam ochotę cytować Tomasza Lisa pochylającego się nad mapą dróg w TVN24: "skąd ci biedni ludzie mają to zrozumieć, skoro ja z tego nic nie rozumiem?"

Najbardziej zdumiewa to w programach typu Kapitał Ludzki, który działa m. in. w obszarach: "zatrudnienie, edukacja, integracja społeczna" i ma na celu "wzrost zatrudnienia i spójności społecznej". W praktyce więc, pownien obejmować wsparciem ludzi, którzy w jakiś sposób zostali wykluczeni społecznie/ekonomicznie/ kulturowo i raczej nie kończyli prawa na UJ lub ekonomii na SGH. I teraz proszę wytłumaczyć długotrwale bezrobotnej osobie po 50-tce że "koszty poniesione przez Beneficjenta pomocy w ramach inwestycji nie mogą być uznane za kwalifikowalne, gdyż nie stanowią środków trwałych, a zatem nie są objęte wsparciem"

Kluczowym pytaniem jest tutaj: jak można realizować politykę spójności społecznej, używając języka którego adresaci tej polityki nie rozumieją? I czy w takim razie programy które w teorii mają wspierać integrację, nie są kolejną cegłą w murze między tymi którzy mają wiedzę, a tymi którzy zdani są na firmy konsultingowe?

Wednesday, September 7, 2011

wcale nie pierwsze już wrażenia

Nie wiem kiedy i jak to się stało ale nagle okazuje się że jestem tu już trzy tygodnie i generalnie dupa z pełnymi świeżości wrażeniami. Słowem wstępu, może powiem tylko, że jestem w Belfaście i planowo mam tu spędzić 11 miesięcy. Co tu robię, to długa historia, dziś będzie raczej kącik budowlany, więc nie mieszajmy.
Belfast wygląda mniej więcej tak:

Już się nie gubię, wiem gdzie jeździ mój autobus i wiem czego nie jeść.  Nauczyłam się też że czerwone światło ma charakter bardziej informacyjny niż nakazowy i potrafię doładować kartę z prądem. Wiele rzeczy możnaby zarzucić brytyjczykom, ale na pewno nie logikę jeśli chodzi o urządzanie mieszkań. Prąd i gaz mam na kartę, którą mogę rzecz jasna, zapomnieć doładować i odciąć się od cywilizacji na całą noc lub dzień (jeśli wypada święto i zamkną sklepy) Ostatnio było tak właśnie kiedy wracałam z wycieczki po wybrzeżu przemarznięta na kość. Zapomniałabym dodać, przecież każde dziecko wie, że prysznic też działa na prąd. Tak samo jak piekarnik. A gaz służy do ogrzewania ciepłej wody. A to wszystko po to chyba, żeby nie można było nic naprawić na własną rękę. Kolejne genialne rozwiązanie załączam na zdjęciu. Kto mi wytłumaczy dlaczego tak, poza tym żeby mnie spalić w blokach na starcie z rana, ma u mnie browca i respekt.