Monday, February 27, 2012

zamierzona nieprzewidywalność

Czytałam ostatnio raport o emigracji, w którym znalazłam śmieszny termin 'intentional unpredictability' czyli w wolnym tłumaczniu 'zamierzona nieprzewidywalność'. Termin odnosił się do grupy ludzi, którzy pytani o to w jakim kraju chcą się zatrzymać na stałe i z czym wiążą przyszłość, odpowiadają 'nie mam pojęcia'. Bardzo mnie  cieszy, że w końcu znaleziono odpowiednią szufladę, w której mogę się schować i nie musieć nic tłumaczyć; mam tylko nadzieję że nie zaczną przepisywać na to Prozacu lub Xanaxu. 
Zmiana miejsca co jakiś czas bardzo uzależnia. Cały dobytek mieszczący się w limicie bagażu najtańszych linii lotniczych daje poczucie totalnej wolności. Zaczynanie wszystkiego od nowa to bardzo przyjemny sport. Nie jakieś tam postanowienia noworoczne w stylu 'zacznę trenować aikido, zdrowo jeść i uczyć się rosyjskiego'. Nie półśrodki, tylko naprawdę rzucenie wszystkiego w cholerę. Najlepszy moment to ten, kiedy w samolocie próbujesz sobie wyobrazić jak tam będzie i wiesz, że to przecież bez sensu bo zawsze jest inaczej. A potem jest już zupełnie jak w bajce: czyjeś bary i ulice, śmieszne akcenty, obce gesty, i cudowny zwrot 'przepraszam, nie jestem stąd' którym można wytłumaczyć wszystko. I ten sam scenariusz - najpierw klilkutygodniowa euforia i zachwyt nad wszystkim: jakie piękne kwiaty- u nas takie nie rosną, takie czyste autobusy, sprawne urzędy, uprzejma policja, ile piw najróżniejszych w barach i jaka dobra muzyka. Czas płynie milion razy szybciej, wszystko czuje się milion razy bardziej. Bardzo mnie ciekawi, czy nie jest za to odpowiedzialny ten sam mechanizm, który odpowiada za inne uzależnienia. Czy to nie układ nagrody we współpracy z ciałem migdałowatym pakuje mi walizki i kupuje bilety?  Euforia po jakimś czasie mija jak imprezowy nastrój w taksówce o 4 nad ranem. I po kilku miesiącach kiedy wszystko znowu wydaje się szare, małe i smutne można zaczynać od nowa. 
Na pewno jest to jakiś wybór. Ile w tym wolnej woli, a ile strachu przed jakąś ostateczną decyzją, trudno powiedzieć. Na pewno to też jakaś forma  ucieczki. Przed mieszkaniem na raty, przed pracą za tysiącpięćset, przed dobieraniem żyrandola do zasłon. Pewnie możnaby z tego zrobić życiową filozofię, równie łatwo jak zaszufladkować to jako syndrom piotrusia pana, czy coś w tym stylu. Ja wiem tylko, że nie umiem już inaczej i nic na to nie poradzę. Bo jak mówił pewien pan piszący książki o chodzeniu tam i z powrotem "Aby coś znaleźć, trzeba poszukać. Istotnie, zazwyczaj kiedy się szuka, w końcu się coś znajduje, nie zawsze jednak dokładnie to, o co chodziło."